Olsztyn24 - https://www.olsztyn24.com/
Aktualne stosunki polsko-rosyjskie a historia

 

Apogeum upolityczniania historii stały się słowa ministra Grzegorza Schetyny o tym, iż to Ukraińcy wyzwolili obóz Auschwitz. Nie chciałbym być złośliwy, ale jeśli magistrowie historii sięgają do argumentów co najmniej politycznie obosiecznych, to poważny błąd. Swoiste „zabawy w historię” w tak delikatnej sytuacji są niezwykle groźne i mogą mieć poważne, negatywne skutki. Zaowocowało to m.in. niedopuszczalnym skądinąd, karykaturalnym przedstawieniem przez Agencję RIA Nowosti szefa naszej dyplomacji, które przypominało okres Kominformu w czasach stalinowskich i prezentowanie marszałka Tito, jako psa łańcuchowego imperializmu. Doszedł do tego materiał rosyjskiego telewizyjnego Kanału 5 pt. „Rotweiler spraw zagranicznych”. Ważniejszym wszak niekorzystnym rezultatem stało się ostateczne przekreślenie udziału Polski w procesie rozwiązywania konfliktu na Ukrainie. Trudno też sobie wyobrazić, żeby polski minister spraw zagranicznych mógł spotkać się w tym roku z którymś z czołowych polityków rosyjskich. A mamy przecież do załatwienia choćby szereg ważnych spraw gospodarczych. Nasz eksport do Rosji w roku 2014 r. spadł bowiem o 14%, a na Ukrainę nawet o 27%!

Prezydent Bronisław Komorowski de facto, bez wymieniana nazwiska, ostro ministra Schetynę w tym kontekście skrytykował. Powiedział, w rozmowie w Radio Tok FM, że „nonsensem” jest próba liczenia ilu było Rosjan, Ukraińców, Kirgizów czy Kazachów w wielonarodowej Armii Czerwonej. Wzmocnię tę argumentację. Po co otwierać puszkę Pandory? Po co wracać do sporów historycznych? Może np. ktoś jeszcze będzie chciał przypominać okres rosyjskiej smuty, po zdobyciu Moskwy przez hetmana Żółkiewskiego, gdy Polacy przez dwa lata, do 1612 r., rządzili na Kremlu, a carowie Szujscy przysięgali w Warszawie posłuszeństwo Zygmuntowi III Wazie? Takie „gry historyczne” de facto dowodzą pewnej słabości, a nawet bezradności politycznej.

Niezręczności historyczne mogą brać się z nieporozumień albo wprost z niewiedzy. Przecież podczas II wojny światowej w ramach Armii Czerwonej nie było żadnego Frontu Rosyjskiego. Poszczególne Fronty, składające się z wielu armii, wywodziły swe nazwy od obszarów, na jakich się kształtowały lub jakie były wyzwalane. Istniały 4 fronty ukraińskie, 3 białoruskie, 3 bałtyckie, nie mówiąc o frontach dalekowschodnich. Trzymając się podejścia Grzegorza Schetyny, per analogiam można byłoby powiedzieć, że skoro Front Białoruski wyzwolił Warszawę 17 stycznia 1945 r., a później na początku maja zdobył Berlin, to oznacza w sumie, iż Białorusini wyzwolili obie stolice. Prof. Andrzej Walicki w tym kontekście celnie niedawno zauważył, że „nie wolno godzić się na wypuszczanie dżina z butelki przez etnicyzację wielkich procesów historycznych”. A ja przytoczę swą ulubioną frazę XVI-wiecznego francuskiego filozofa Michela de Montaigne, iż „każdy z nas mówi czasem głupstwa, ale nieznośne są głupstwa wypowiadane uroczyście”.

Inną odsłoną sporu na tle historycznym stała się kwestia obchodów 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej. Chyba nikt nie wyobraża sobie żeby w obecnej sytuacji polski prezydent czy premier jechali 9 maja do Moskwy. Może nas reprezentować jakiś minister, a w najgorszym razie ambasador. Bronisław Komorowski wystąpił z kontrowersyjną propozycją takich obchodów 8  maja na Westerplatte. Odpowiedzmy więc sobie na pytanie - czy ktoś na Zachodzie wpadłby na pomysł, by rocznicę zakończenia I wojny światowej świętować w Sarajewie? Albo czy Amerykanie świętowaliby zakończenie II wojny w Pearl Harbor pod Honolulu, gdzie lotnictwo japońskie zbombardowało 7 grudnia 1941 r. ich marynarkę wojenną na Pacyfiku? Uznano by to niewątpliwie za jakieś kuriozum!

Przy okazji - wciąż obowiązuje w Polsce dekret Krajowej Rady Narodowej ustanawiający dzień 9 maja Narodowym Świętem Zwycięstwa i Wolności. Nie ma wątpliwości, że gdy w Berlinie podpisywano kapitulację hitlerowskich Niemiec, nad Wisłą był jeszcze 8 maja (w Moskwie - już 9.). Klub Parlamentarny PiS wniósł jeszcze w ub.r. do Sejmu projekt ustawy znoszący to Święto, co spotkało się z poparciem koalicji PO-PSL w pracach komisyjnych. W imieniu SLD proponowałem, aby zastąpić dotychczasowe status quo ustanowieniem dnia 8 maja Świętem Zwycięstwa (bez „Wolności”, ponieważ polska prawica hołduje egzotycznemu poglądowi, iż jedną okupację zastąpiła druga - zapominając o porozumieniach międzynarodowych), ale i ta poprawka została odrzucona. Na szczęście już podczas finalnego głosowania w grudniu, Marszałek Sejmu i kierownictwo Platformy zrozumieli, że grozi powstanie sytuacji, w której Polska byłaby bodaj jedynym państwem dawnej koalicji alianckiej, gdzie w ogóle nie obchodzono by Święta Zwycięstwa. Głosowanie zawieszono, ale rzecz wymaga nadal pilnego rozstrzygnięcia.

Pomijam w tym miejscu sprawę relacji polsko-ukraińskich w ujęciu historycznym, choć podzielam opinię prof. Bronisława Łagowskiego, iż wielu Polaków bywa „zaślepionych antyrosyjskim aspektem tradycji UPA i uważa, że skoro jest ona antyrosyjska, to jest jak najbardziej godna pochwały albo przynajmniej pobłażliwości”.

Tadeusz Iwiński


2015-02-14 16:02, Tadeusz Iwiński

Więcej informacji znajdziesz na Olsztyn24