Olsztyn24 - https://www.olsztyn24.com/
Tragedia rwandyjska - osobiste wspomnienie i nowy polski film

 

Dziś niekiedy tego terminu się nadużywa, ale nie ma żadnych wątpliwości, iż odnosi się on np. do zagłady Żydów w II wojnie, rzezi Ormian w 1915 r., czy masakr dokonywanych w Kambodży przez tzw. Czerwonych Khmerów, których ideologowie byli absolwentami Sorbony. W przypadku Afryki takim okrutnym zjawiskiem stała się tragedia rwandyjska - w ogóle największe ludobójstwo lat 90. Dwa nieduże, górzyste kraje Burundi i Rwanda (każde wielkości woj. warmińsko-mazurskiego czy lubelskiego) stały się w końcu XIX w. częścią Niemieckiej Afryki Wschodniej, a potem posiadłościami Belgii (niepodległość uzyskały dopiero w 1962 r.). Oba zamieszkiwały liczne grupy etniczne, głównie Tutsi i Hutu.

W ciągu mniej niż stu dni (między 7 kwietnia a 4 lipca 1994 r.), w wyniku masowych represji i mordów na mniejszości Tutsi, (często dokonywanych maczetami, nożami i pałkami, zwłaszcza przez bojówki Hutu tzw. interahamwe - „walczący razem” w jęz. ruanda - „rundi”) co najmniej 800 tys. osób poniosło śmierć. Jeszcze w tym samym roku Rada Bezpieczeństwa ONZ powołała, z siedzibami w tanzańskiej Aruszy i w Hadze, Międzynarodowy Trybunał Karny dla Rwandy, który funkcjonował do początku 2015 r. To pierwszy w historii trybunał wydający wyroki za ludobójstwo (stanęło przed nim 93 oskarżonych, a skazano 61 osób). Pretekstem lub swego rodzaju sygnałem do masakr stało się zestrzelenie w niejasnych okolicznościach samolotu Dassault Falcon, podchodzącego do lądowania na lotnisku w stołecznym Kigali, na którego pokładzie byli prezydenci Rwandy i Burundi - Juvenal Habyarimana oraz Cyprien Ntaryamina. To jedyny w dziejach przypadek, aby w katastrofie ZGINĘLI PREZYDENCI DWÓCH PAŃSTW. Przyszłego ludobójstwa nie mogły też w żadnym razie „usprawiedliwiać” wcześniejsze czystki etniczne w sąsiednim Burundi dokonywane przez tamtejszych Tutsi na Hutu.

Wkrótce po tragedii w Rwandzie Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy skierowało do tego kraju maleńką delegację, której przewodniczyłem. Nie było zresztą zbyt wielu chętnych do owego wyjazdu i nic dziwnego. Pamiętam, że po międzylądowaniu w Kilimandżaro i krótkim pobycie w stolicy Burundi Bujumburze, gdzie w nocy byliśmy świadkami nieudanego zamachu stanu, dotarliśmy do ponad milionowego dziś Kigali. Widok był nader przykry; wystarczy powiedzieć, iż na ulicach gdzieniegdzie leżały jeszcze zwłoki. Oznaki ogromnego chaosu dostrzegalne były wszędzie, także w okolicznych miejscowościach, np. w Gisenyi i Gitarama. Również w kościołach - to nader delikatny i wielce kontrowersyjny temat, gdyż do szeregu zabójstw dochodziło właśnie w świątyniach katolickich.

Długą rozmowę odbyliśmy z prezydentem Pasteurem Bizimungu, absolwentem Akademii Rolniczej w Grenoble. Sam później, w roku 2000 trafił do więzienia, ale został ułaskawiony przez Paula Kagame - swojego następcę, założyciela Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego. Kagame - wysoki, bardzo szczupły, w okularach, uważany za głównego stratega Tutsi, dzieciństwo i młodość spędził w Ugandzie, a wówczas był wiceprezydentem i ministrem obrony. De facto był już wtedy najważniejszą osobą w państwie i stwarzał wrażenie silnego człowieka. Przypominam sobie, iż tematem naszych rozmów były m.in. powody, dla których siły misji ONZ zupełnie NIE reagowały na masakry. Ta pasywność i znieczulica to jedna z najsmutniejszych porażek w dziejach rozmaitych akcji Narodów Zjednoczonych. To była późniejsza afrykańska „Srebrenica”, lecz na o wiele większą skalę! Ponadto odrębnym problemem stała się ucieczka z Rwandy ok. 2 mln Hutu do sąsiednich krajów: Zairu (Konga), Ugandy, Tanzanii i Ugandy - w obawie przed odwetem. Jednym z następstw tego zjawiska stać się miały krwawe wojny domowe, głównie w Kongo, ale też m.in. w Burundi.

Jedno z największych wrażeń w Rwandzie zrobiło na mnie ogromne, stare więzienie - wtedy pełne podejrzanych o morderstwa, którzy w rozmowach z nami oczywiście do niczego się nie przyznawali. Owo więzienie zobaczyłem właśnie po prawie ćwierćwieczu na wyreżyserowanym przez Joannę Kos-Krauze i jej męża Krzysztofa Krauze (niestety nie doczekał premiery) nader oryginalnym filmie „Ptaki śpiewają w Kigali”. Zauważony już na festiwalu w Karlowych Varach otrzymał Srebrne Lwy na Festiwalu w Gdyni, a nagrody za role kobiece przyznano zasłużenie Jowitcie Budnik (wcielającej się w polską ornitolożkę pracującą w Afryce) i rwandyjskiej debiutantce Eliane Umuhire, grającej ocalałą z rzezi Tutsi, która straciła wszystkich bliskich. Jak trafnie napisała w recenzji Anna Tatarska: „tytułowe ptaki to symbol tego, co odeszło bezpowrotnie”. To po obejrzeniu filmu postanowiłem napisać niniejszy tekst.

Wspomniany Paul Kagame jest prezydentem Rwandy od 17 lat, a w sierpniu br. został przytłaczającą większością głosów wybrany na kolejną kadencję. Po zmianach w konstytucji może rządzić krajem nawet do 2034 r. (ma dopiero 60 lat). Stopniowo postępuje niezwykle trudny proces pojednania. Od 2003 r. nawet oficjalnie ZABRANIA SIĘ odniesień do poszczególnych grup etnicznych. Nie ma już więc Tutsi i Hutu, istnieją tylko Rwandyjczycy - ok.12 mln, którzy powinni zapomnieć o przeszłości i zwrócić się ku przyszłości. Bardzo dba się o prawa kobiet; one stanowią nawet większość w parlamencie. Szybką modernizację kraju pokazuje ponad 8% średnie tempo rozwoju w ostatniej dekadzie.

O tragedii rwandyjskiej powstało już w świecie kilka filmów, choćby „Shooting Dogs”. Słynny „Hotel Ruanda” z roku 2004 został nawet uznany za „afrykańską listę Schindlera”. Ale nader refleksyjne, delikatne, swoiście wyciszone „Ptaki śpiewają w Kigali” gorąco polecam. A rozmaite doświadczenia najnowszej historii tego kraju zasługują także na uwagę.


2017-09-25 22:33, Tadeusz Iwiński

Więcej informacji znajdziesz na Olsztyn24