Olsztyn24 - Gazeta On-Line
Portal Informacyjny Olsztyna i Powiatu Olsztyńskiego

Olsztyn24
18:47 13 czerwca 2024 Imieniny: Antoniego, Lucjana
YouTube
Facebook

szukaj

R E K L A M A
Banner A
Newsroom24 Religia, wiara, kult
Ks. Marek Rybiński sdb | 2007-11-24 22:36:22 | Rozmiar tekstu: A A A

Pozdrowienia z Manouby (1)

Olsztyn24
Jedna z ulic Manouby | Więcej zdjęć »

Dzięki naszym czytelnikom, Gazeta On-Line Olsztyn24 nawiązała kontakt z salezjaninem, ks. Markiem Rybińskim, który od kilku miesięcy przebywa na misji w Tunezji. Do swoich przyjaciół w Polsce przesyła listy, będące swoistymi reportażami z pracy misyjnej w tym odległym, ale jakże interesującym kraju. Dzisiaj publikujemy pierwszy z listów, wzbogacony wykonanymi przez autora fotografiami.

Manouba - miasteczko niedaleko Tunisu w Tunezji - to miejsce, gdzie dzięki Opatrzności Bożej i życzliwości moich przełożonych dane jest mi żyć i pracować. Jeśli mam sięgnąć początków, wszystko rozpoczęło się od listu mojego przełożonego do wszystkich współbraci. Wśród wielu informacji, które zostały w tym liście zamieszczone była i ta mówiąca o poszukiwaniu chętnego do pracy Tunezji.

O misjach myślałem już wcześniej. Rok mojego kapłaństwa przepracowałem w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym. Zdobyte doświadczenia spowodowały, że zdecydowałem się ubiegać o wyjazd do Tunezji. Podanie bardzo szybko rozpatrzono pozytywnie. Było to gdzieś pod koniec 2006 roku. Potem czas oczekiwania, korespondencji z moją przyszłą placówką, przełożonymi z nowego miejsca pracy, próba nauki języka francuskiego (taki język obowiązuje w Tunezji). I tak minęło parę miesięcy, które upływały początkowo bardzo spokojnie a pod koniec czas gonił kolejne chwile niemal galopem. Najpierw pożegnanie Olsztyna festynem z okazji 50-lecia pobytu salezjanów w Olsztynie, kurs językowy w Paryżu i przylot tutaj, do Tunezji.

Na lotnisku przywitała mnie cała moja obecna wspólnota. Dodatkowo przyjechał ekonom szkolny, osoba świecka - Negie, muzułmanin, który jak się okazało, stał się moim niezawodnym przewodnikiem po tym miejscu, kulturze i obyczajach, pomagając mi równocześnie ćwiczyć język francuski (dwa miesiące nauki języka w Paryżu były dopiero początkiem mojej edukacji). Powolutku wprowadza mnie również w tajniki języka tunezyjskiego. Język ten można nazwać dialektem rdzennego języka arabskiego, który tutaj, w Tunezji, służy tylko do pisania.
R E K L A M A
Używając porównania (choćby z gruntu katolickiego), prócz rdzennego języka arabskiego pisanego, w Tunezji obowiązuje mówiony tunezyjski - tak jak w środowisku katolickim, prócz języków poszczególnych krajów, istnieje język łaciński, którym się nie mówi, ale którego się używa by wydawać pisma czy celebrować msze w wielu językowych wspólnotach. Podobnie jest z językiem arabskim - pisze się nim, ale nie używa w mowie. Natomiast dialektem tunezyjskim mówi się, ale nie ma do niego słowników i w tym dialekcie nie pisze się. Stanowi to duży problem dla obcokrajowca, bo ze względu na brak podręczników trudno się tego języka nauczyć. Można się go uczyć jedynie ze słuchania.

Używam celowo tego może nie najbardziej trafnego porównania, by przekazać znacząca różnicę. Tzw. arabski pisany ma oddzielną wymowę, słówka, znaczenie. Tak jak łaciny, trzeba się go w całości nauczyć, choć jest językiem martwym. Zatem dzieci od najmłodszych klas uczą się języka ojczystego, języka arabskiego pisanego, języka tunezyjskiego - począwszy od 1 klasy. Dodatkowo oczywiście od 3 klasy uczą się języka angielskiego.

Wracając do wspólnoty, która przywitała mnie na lotnisku. Na jej czele stoi Dyrektor, siedemdziesięciolatek, który wygląda na dużo mniej, dzięki swojej żywotności. Zawsze widać go asystującego z dzieciakami. Jest Anglikiem. Drugi współbrat to Mario - Maltańczyk, obecnie dyrektor drugiej szkoły położonej w Tunisie, którą wspólnie zarządzamy z innym zgromadzeniem zakonnym. Trzeci współbrat to Krzysztof z rejonów krakowskich, który otacza mnie od samego początku opieką i dokładnie wyjaśnia wszystkie niuanse tutejszego życia, jak również wspomaga owocnie mój kulawy jeszcze język.

O fakcie, który zainicjował moje wejście w życie szkoły wiedziałem prawie od pół roku - było nim rozpoczęcie roku szkolnego. Wiele razy myślałem jak będzie to wyglądało? Przyznam, że to co zobaczyłem odbiegło całkowicie od moich wcześniejszych wyobrażeń. Obraz ze zdjęcia portretujący owo wydarzenie wyglądałby w sposób następujący: kobiety okryte chustami (znak, że na pewno nie jest to szkoła europejska), dzieci przebrane w niebieskie mundurki i ciągnące za sobą tornistry. Tak - ciągnące tornistry! Nie jest to przenośnia. Tornistry wcale nie są takie jak w Polsce, bo na kółkach. Jak wózek na ciężkie zakupy.

Tunezyjski system wychowawczy nie oszczędzi uczniom kilogramów. Podnosząc tornistry pierwszoklasistów, można dojść do wniosku, że od niejednego z nich są cięższe. Stąd jedyne rozsądne rozwiązanie - nie nosić tornistrów lecz je ciągnąć na wózku. Do ciągnięcia wózka służy tylko jedna ręka, bo drugą uczeń niesie przed sobą cenny skarb - ślicznie nieraz zdobione pudełeczko z jedzeniem.

Trudno na jednym zbiorowym zdjęciu byłoby pokazać wszystko co się jeszcze wydarzyło tego dnia. Jak choćby to, że po wielkim wyścigu tornistrów, nagle cały dziedziniec szkoły zamarł w bezruchu, a rozbrykane do niedawna dzieci poustawiane zostały w śliczne rzędy, w których to stojąc próbowały nucić hymn państwowy. Hymn będzie im towarzyszył każdego kolejnego poranka w szkole wraz z flagą powiewającą dumnie na środku placu.

Odnośnie flagi - Polacy patrząc na tunezyjską flagę mogą mieć mieszane uczucia, jeśli znają historię i pamiętają czasy przyjaźni polsko-radzieckiej. Otóż, ta dumnie zawieszona flaga ma kolor czerwony, pośrodku gwiazda (którą już znamy) oraz księżyc.

Dalsza część (o zgrozo!) rozpoczęcia roku szkolnego miała dramatyczny przebieg - jakby to może określiło polskie dziecko. Po przeczytaniu listu prezydenta do uczniów, przekazaniu klas nauczycielkom, od razu rozpoczęły się lekcje w pełnym wymiarze godzin(!), przewidzianym na ramadan. Otóż, właśnie - dzieciaki poza ramadanem uczą się od 8.00 do 16.15 - młodsi i do 17.00 - starsi. W czasie ramadanu lekcję są nieco skrócone, dzieciaki opuszczały szkołę po godzinie 15.00.

Lekcje trwają po około dwie godziny zegarowe! (to byłby dopiero dramat dla naszych polskich pociech). Są trzy przerwy, dwie po 10 minut i jedna (tu już radośniejsza wiadomość) trwająca 1 godzinę i 15 minut! Krótka przerwa to czas biegania, długa zaś, to czas biegania i grania. Dzieciakom udostępniane są piłki, trzy boiska do nogi i jedno do kosza oraz wielgachny plac zabaw. Po chwili wszystko wypełnia się kurzem... kurzem... i dziećmi, bo mimo zraszania wodą przed samą przerwą, trudno przy 35. stopniach sprawić by nawierzchnia, po której biegają dzieciaki, była wilgotna.

Jeszcze - odnośnie szkoły. Szkoła jest prywatna. Jeżeli ktoś zapyta, dlaczego muzułmanie posyłają dzieci z okolic Manouby i Tunisu do chrześcijańskich szkół (takich tutaj jest 7), to powiem, że też próbowałem dać sobie odpowiedź na to pytanie. Może dlatego dzieci są posyłane do takiej jak nasza szkoły, że szkoły państwowe są prowadzone na niskim poziomie, a szkoły prywatne dają pewność dobrego wykształcenia. Dodając do tego nieformalny zakaz jakiegokolwiek ewangelizowania (w sensie katolickim) tutejszej społeczności, można powiedzieć, że dla przeciętnego muzułmanina takie miejsce jak Manouba staje się atrakcyjne i dziecko jest tam chętnie wysyłane.

Koszt nauki w szkole to na polskie pieniądze 1800 zł rocznie (panie sprzątające szkołę zarabiają u nas 1000 zł miesięcznie). Łącznie personelu jest 65 osób. Szkoła w całości utrzymuje się z pieniędzy rodziców. Prócz tego, że teren szkoły jest własnością państwa - w żaden inny sposób państwo finansowo nie wspiera placówki, natomiast kontrole systemu nauczania są prawie codziennie.

A właśnie - chcę to zaznaczyć, jakby to do kogoś nie dotarło - muzułmanie, to moi nowi przyjaciele. 100 % uczniów to muzułmanie. Wiele razy od rozpoczęcia roku szkolnego widziałem starszych chłopców wkuwających na pamięć modlitwy i wersety Koranu w czasie przerw szkolnych.

Pogłębiając jeszcze bardziej pytanie wcześniejsze: co robią zatem chrześcijanie prócz uczenia arabskich dzieci - czyli, jak realizuję swoje powołanie wypływające z wiary w Jezusa Chrystusa, które w moim życiu wypełnia się w roli kapłana? Odpowiedź na dzisiaj jest jedna - modlić się za tych, do których jestem posłany w wąskim gronie mojej tutejszej zakonnej wspólnoty. Na zewnątrz zaś dawać przykład życia inspirowany ewangelią. Tak bym streścił to, co Chrystus ma do powiedzenia tutejszym ludziom. Zarówno pierwsze zadanie - modlitwa, jak i dawanie świadectwa, to sprawy wymagające wbrew pozorom wysiłku i pewnego odzwyczajenia się od tego, co było w katolickiej Polsce. I przyzwyczajenia się do tego zupełnie innego światopoglądu religijnego i stylu mojego osobistego bycia, jaki panuje w Tunezji.

To pierwszy wymiar mojej pracy tutaj. Drugi ten salezjański - streszcza słowo asystencja. Wszystkie przerwy są „moje”, Przywitanie dzieci na początku dnia oraz czekanie z nimi na odbiór przez rodziców (ostatni rodzice przybywają po dzieci godzinę lub dwie po zakończeniu zajęć). Razem około czterech godzin bycia z nimi - może mało, ale dla mnie dużo. Dzieciaki mówią po arabsku. Na nic moje skromne umiejętności języka francuskiego (który ciągle straszliwie kaleczę). Ich wielka żywotność sprawia, że nie raz muszę przemawiać im do rozsądku. Jak to robić? Udając mima?

Prócz tego pozostały czas oczywiście spędzam na uczeniu się języków - angielskiego (wiadomości codziennie oglądamy w tym języku, gdyż dyrektor i maltańczyk posługują się biegle tym językiem), francuskiego (bo to oficjalny język w całym państwie i - mimo wszystko - w naszej wspólnocie), arabskiego (na razie liter, cała reszta jest bardzo skomplikowana) i tunezyjskiego. Zapisuję sobie na kartce, jak się wymawia poszczególne słowa, wkuwam na blachę i ku uciesze dzieciaków staram się wyuczonymi w pocie czoła frazami posługiwać, np. uspokajać co poniektórych. Daje to czasami zupełnie przeciwny wynik - bo zamiast czuć respekt, śmieją się do rozpuku, poprawiając moją wymowę i jednocześnie uciekając przede mną, wykorzystując czas mojej chwilowej dezorientacji i szybkiej próby skorygowania językowych błędów.

******

O autorze:
ks. Marek Rybiński, salezjanin, urodzony w Koszalinie 11.05.1977, zamieszkały w Szczecinku.
Od 13 lat salezjanin, od 3 lat kapłan.
Swoją formację seminaryjną przeżył w Łodzi, Lutomiersku, Żyrardowie oraz Kutnie.
Pracował jako kapłan w Warszawie w Ośrodku Misyjnym oraz rok w Olsztynie w gutkowskiej parafii, jako kierownik Stowarzyszenia Oratorium św. Jana Bosko. Stąd został skierowany do pracy w Tunezji.


Z D J Ę C I A
Pogodynka
Telemagazyn
R E K L A M A
banner
Najnowsze artykuły
Polecane wideo
Najczęściej czytane
Najnowsze galerie
R E K L A M A
Banner F
Copyright by Agencja Reklamowo Informacyjna Olsztyn 24. Wszelkie prawa zastrzeżone.