Olsztyn24 - Gazeta On-Line
Portal Informacyjny Olsztyna i Powiatu Olsztyńskiego

Olsztyn24
18:20 25 kwietnia 2024 Imieniny: Jarosława, Marka
YouTube
Facebook

szukaj

R E K L A M A
Banner A
Newsroom24 Sprawy społeczne
Łukasz Czarnecki - Pacyński | 2012-09-06 17:36 | Rozmiar tekstu: A A A
Olsztyńska wyprawa w góry Tien Shan

Chan Tengri, czyli Pan Niebios, potraktował ich łagodnie

Olsztyn24
Dariusz Gierszewski przy poręczówce na zboczu góry | Więcej zdjęć »

Było ich pięcioro. Paweł Juszczyszyn oraz Dorota i Dariusz Gierszewscy z Olsztyńskiego Klubu Wysokogórskiego zaplanowali wspinaczkę na Chan Tengri, czyli w języku ujgurskim: Pana Niebios, jeden z pięciu siedmiotysięczników w granicach byłego ZSRR. Do kompanii zaprosili jeszcze Wojciecha Kozaka ze Zgorzelca i Adama Dzierwę z Siemianowic.

Tien Shan - dosłownie „Niebiańskie Góry” to wielki, liczący 2500 km długości system górski w Azji środkowej, położony na terytorium Chin, Kirgistanu, Kazachstanu i Uzbekistanu. Chan Tengri jest usytuowany na pograniczu kirgisko - kazachsko - chińskim.

- Wybraliśmy ten szczyt nie tylko ze względu na jego sławę. Równie duże znaczenie miał fakt możliwości stosunkowo łatwego dotarcia do podnóża góry - opowiada Dariusz Gierszewski, alpinista z ponad dwudziestoletnim stażem wspinaczkowym na kilku kontynentach.

Po wylądowaniu w lipcu tego roku w stolicy Kirgistanu Biszkek, trzeba było poświęcić parę dni na aklimatyzację w nowym środowisku geograficznym.
R E K L A M A
- Zanim podjęliśmy akcję górską chcieliśmy choć przez chwilę poczuć atmosferę tej egzotycznej krainy - mówi Paweł Juszczyszyn.

Kirgistan to w całości kraj górski, którego mieszkańcy chętnie podróżują konno.

- Kto nie jeździ konno ten nie jest Kirgizem - usłyszeli od jednego ze swoich rozmówców, kiedy wyrazili zdziwienie widokiem matki jadącej na koniu i trzymającej na siodle przed sobą trzyletniego synka.

- No cóż, taki mały chłopczyk to musiał jeszcze siedzieć w siodle z mamą. Pięciolatki jeżdżą już konno samodzielnie - wspomina z uśmiechem Juszczyszyn.

Lądowisko helikopterowe u podnóża Chan Tengri jest położone na wysokości 2400 m.n.p.m., czyli skalistego wierzchołka Rys - najwyższego szczytu polskich Tatr. Tam, w górach Tien Shan, na tej wysokości rozpościerają się jeszcze hale pełne owiec pasących się na tamtejszych bujnych łąkach. Stamtąd wyruszyli helikopterem do bazy położonej na lodowcu pod północną ścianą Chan Tengri, na wysokości 4100 m.n.p.m..

Północna strona każdej góry jest z reguły najtrudniejsza do wspinaczki, ze względu na występujące na niej oblodzenie. Mimo wszystko wspinacze wybrali jednak trudniejszą drogę klasyczną, prowadzącą od północy przez szczyt zwany Plecy Czapajewa, ponieważ od strony południowej było bardzo duże zagrożenie lawinowe. Kiedy na wysokościach powyżej 4000 m.n.p.m. prowadzi się akcję górską bez tlenu, konieczne jest przeprowadzenie dobrej aklimatyzacji organizmu do niskich temperatur, obniżonego ciśnienia i rozrzedzonego powietrza. W tym celu przez dwa tygodnie wyruszali do kolejnych, położonych coraz wyżej obozów i po spędzeniu w nich nocy powracali do bazy położonej na wysokości 4100 m.n.p.m.

Już trzeciego dnia Pan Niebios pogroził im palcem.

- Zobaczyłem lawinę walącą prosto na nas i krzyczę: uciekać na lewo - wspomina Paweł Juszczyszyn. - Wojtek nie zdążył i zabrał się 200 m w dół walcząc o utrzymanie się na powierzchni rozpędzonych zwałów śniegu. Raz go nawet przykryło, ale na szczęście za chwilę „wypluło” i dzięki temu skończyło się tylko na strachu. W efekcie lawinowej przygody Wojtek miał jedynie obtartą brodę oraz zgubił okulary.

Po dwóch tygodniach aklimatyzacji nadszedł czas wyruszenia na szczyt.

- Ta góra jest dość popularna, mogliśmy więc korzystać z zamocowanych na stałe lin poręczowych - opowiada Gierszewski. - To bardzo ułatwia wspinaczkę.

Na szczęście więcej lawin już nie było.

Dorota Gierszewska pozostała wcześniej w obozie pierwszym, z którego powróciła do bazy na wysokości 4100 m.n.p.m. Z kolei Wojtek miał kłopoty z aklimatyzacją i, ponieważ czekało go jeszcze wypełnienie pewnych zobowiązań, porzucił udział w wyprawie. W rezultacie trzech alpinistów: Adam Dzierwa, Dariusz Gierszewski i Paweł Juszczyszyn wyruszyło o trzeciej nad ranem z ostatniego obozu położnego na wysokości 5900 m.n.p.m, mając do pokonania 1100 m w pionie. W wysokich górach tak właśnie określa się dystans, jaki ma pokonać wyprawa. Trudno przecież policzyć ile metrów skały przebyli alpiniści podczas tej wspinaczki.

Przy temperaturze minus 20oC i silnym wietrze tzw. temperatura odczuwalna sięga minus 40o C. Łatwo wtedy o odmrożenia.

- Nam się szczęśliwie udało wrócić cało, ale kilku kolegów z wcześniejszych wypraw doznało z tego powodu poważnych uszkodzeń ciała - mówi Paweł Juszczyszyn, który zabrał w góry specjalne himalajskie buty, świetnie chroniące przed chłodem panującym w wysokich górach. Odmrożeń więc na szczęście nie było, ale za to, kiedy temperatura wzrosła, naprawdę zaczął się pocić w tych butach i w puchowym kombinezonie.

Na szczyt szli ok. 10-12 godzin, powrót zajął im jeszcze 4 godziny i w efekcie., skrajnie wyczerpani, powrócili do obozu III ok. godz. 20. i natychmiast zapadli w sen. Następnego dnia trzeba było zwinąć wszystkie obozy i zejść do lądowiska helikopterowego na wysokości 4100 m.n.p.m.

- Panowie, warto było tak się męczyć w tym mrozie i bojąc się czyhających zewsząd lawin? - pytam podchwytliwie.

- Ale góry są tam takie piękne - odpowiada Paweł Juszczyszyn z szelmowskim błyskiem w oku.

Z D J Ę C I A
Pogodynka
Telemagazyn
R E K L A M A
banner
Najnowsze artykuły
Polecane wideo
Najczęściej czytane
Najnowsze galerie
R E K L A M A
Banner F
Copyright by Agencja Reklamowo Informacyjna Olsztyn 24. Wszelkie prawa zastrzeżone.