Olsztyn24 - Gazeta On-Line
Portal Informacyjny Olsztyna i Powiatu Olsztyńskiego

Olsztyn24
19:20 24 kwietnia 2024 Imieniny: Aleksego, Grzegorza
YouTube
Facebook

szukaj

R E K L A M A
Banner A
Newsroom24 Kultura, dziedzictwo
Elżbieta Mierzyńska | 2013-07-21 14:00 | Rozmiar tekstu: A A A
Dr Krzysztof D. Szatrawski w rozmowie o kulturze w dość biednym kraju

Czy chcemy być oszukiwani?

Olsztyn24
Krzysztof Szatrawski (fot. Elżbieta Mierzyńska)

Kultura - wdzięczny i trudny zarazem temat do rozmowy. Odpowiedzi na pytania, które miałby niejeden mieszkaniec Olsztyna a pewnie i kraju, udziela dr Krzysztof D. Szatrawski, poeta, prozaik, krytyk muzyczny i literacki, wykładowca Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.

- Czy zna Pan badania, stawiające diagnozę dla stanu kultury w Olsztynie i regionie, prezentowane w Centrum Edukacji i Inicjatyw Kulturalnych, czyli u głównego zleceniodawcy? To ważne zlecenie, tylko co mogą te badania nam dać?

- Badania społeczne i formułowane w ich oparciu oceny są elementem komunikacji we współczesnym społeczeństwie, którego nie można ani uniknąć ani zastąpić inną formą weryfikacji założeń i osiągnięć. Każdy uczestnik rzeczywistości społecznej zbiera informacje zwrotne i na ich podstawie buduje swoje strategie. W przypadku znaczącej instytucji jaką jest CEiIK, badania takie są konieczne. Nie będąc instytutem badawczym, CEiIK zleca je specjalistom, którzy dysponują nowoczesnym warsztatem metodologicznym oraz doświadczeniem pozwalającym zachować naukową bezstronność. Do tego momentu sytuacja jest klarowna - poddając ocenie swój obszar działania, dążymy do skuteczniejszego wykorzystania potencjału i pozbycia się ograniczeń.

- Bywam na spotkaniach, przestawiających wyniki tych badań (ostatnie 10 czerwca w CEiIK). Dyskusje przy nich są niekiedy gorące i widać, że ludzi temat zajmuje. Dlaczego użył Pan stwierdzenia „Do tego momentu sytuacja jest klarowna”? Czy ma Pan wątpliwości co do celowości takich badań?
R E K L A M A
- Celem naukowców zawsze jest sformułowanie diagnozy całościowej i kompletnej. Z tego też powodu ich praca powinna być rozpatrywana jako całość. Ponadto sformułowana jest w specyficznym, naukowym stylu, co znacznie zawęża krąg odbiorców. Kiedy więc w grę wchodzi jej wykorzystanie w celach promocyjnych, musi zostać sformułowana w innym języku, a zdarza się, że dotychczasowe sądy o charakterze prawdziwościowym stają się elementem perswazji. W taki też sposób wyniki badań naukowych mogą i często stają się przedmiotem manipulacji.

- Jakiej manipulacji?

- Manipulacji dyskretnej i skutecznej, powołującej się na autorytety naukowe i często balansującej na granicy faktów i liczb oraz zbyt daleko idących wniosków. W najbardziej czytelnej formie obserwujemy to podczas kampanii wyborczych. Nie mam tu na myśli tych konkretnych badań, lecz pewną prawidłowość. Istnieje konflikt interesów pomiędzy pozycją instytucji badającej i aktywnego uczestnika życia kulturalnego. Dotyczy to zarówno instytucji opartych na wielkich zespołach ludzkich jak samodzielnie kreujących swą pozycję twórców. Skrajną sytuacją są przypadki pisania recenzji samemu sobie i podpisywaniu ich wymyślonym, lub co gorsza, prawdziwym nazwiskiem. W przeszłości i w teraźniejszości zdarzało się to wielokrotnie, czynili tak znani pisarze. Najgorsze chyba jest to, że podobne działania przynosiły i wciąż przynoszą realne korzyści. Zupełnie jakbyśmy chcieli być oszukiwani. Marnym pocieszeniem jest również pośmiertna sprawiedliwość. Kaprysy losu niewiele mają wspólnego ze sprawiedliwością.

- Myślę, że wkłada Pan kij w mrowisko. Zapytam teraz o kulturę lokalną. Często jestem świadkiem dyskusji, w której zaznacza się jej wagę. Bo jest ważna?

- Nie wiem czy metafora „kija w mrowisku” jest odpowiednia. Kultura zawsze była rzeczywistością złożoną, z jednej strony tutejszość jest cechą pewnej grupy zjawisk, tym ważniejszych, że powiązanych z tożsamością, z drugiej dostępność mediów i rosnące kompetencje komunikacyjne powodują, że pękają bariery ograniczające nas pod względem kulturalnym do określonej przestrzeni społecznej czy geograficznej. Coraz mniej różni sytuację obywatela Olsztyna albo Kętrzyna od mieszkańców reszty Europy i świata. To fakt, że mamy daleko do opery. Gdyby jednak sprawdzić, jaka część społeczeństwa Warszawy była w ciągu 10 lat w operze i porównać to z innymi miastami, mogłoby się okazać, że miejsce zamieszkania nie zawsze jest relewantne do zakresu uczestnictwa w kulturze wysokiej. Czasami łatwiej jest dojechać do teatru kilkaset kilometrów niż wyrwać się ze swego blokowiska/domkowiska, sprzed ulubionego telewizora wyświetlającego kabarety i seriale grozy. Czasy są takie, że pytanie o kulturę lokalną wywołuje pewne zdziwienie, jeżeli już, należałoby mówić nie tyle o lokalności, co raczej o glokalności. Odniosłem wrażenie, że glokalność we wspomnianej diagnozie rozumiana jest jednokierunkowo, jako zdolność zaistnienia wydarzeń lokalnych w kulturze globalnej. Warto zauważyć, że zjawisko to opisywano początkowo jako oddziaływania w odwrotnym kierunku i zdolność absorbowania kultury globalnej.

- Czy w Olsztynie jest mniej twórców niż w innych ośrodkach?

- Nie sądzę, aby w Olsztynie było statystycznie mniej twórców niż w innych ośrodkach. Zakładam, że jednostki twórcze rodzą się z jednakową częstotliwością. Chyba łatwiej być twórczym w środowisku niewielkim i stąd twórcy wiejscy i małomiasteczkowi są bardziej widoczni w przestrzeni społecznej. Oczywiście twórcy działający w wielkich ośrodkach, zwłaszcza w stolicy dysponują potężnymi mechanizmami promocji, m.in. telewizją, radiem, prasą, a poza tym mają szerszy dostęp do dużych dotacji i grantów - w efekcie są widoczni w wielu społecznościach i znani szerzej niż twórcy z mniejszych ośrodków. Poza tym spora grupa artystów działających w stolicy to ludzie, którzy migrowali z regionów w poszukiwaniu takich właśnie możliwości. Nadal uważam, że wizja kultury podzielonej na centrum i na prowincjonalne otoczenie jest zawstydzającą pozostałością po minionych epokach. W Niemczech, we Francji, we Włoszech nikt nie zakłada, że ludzie z Paryża czy Rzymu powinni uczyć ludzi z mniejszych miast jak żyć, czy jak tworzyć. Gdyby ktoś spróbował takiej mentorskiej postawy na przykład w Holandii, i w Gornichem próbował powiedzieć, że powinni mierzyć swoje działania miarą z Hagi czy Amsterdamu, naraziłby się na śmieszność.

- Czyli jak patrzy Pan na Olsztyn i jak mierzy kulturę - gdzie ilość, gdzie wartość?

- Gdybym miał narzekać na Olsztyn to nie na brak twórców, artystów, animatorów, ale na ich marne wykorzystanie. Mamy orkiestrę filharmoniczną, która od dwóch sezonów gra repertuar popularny, króluje operetka, walce, uwertury. To smutne, że liczenie wpływów z biletów jest ważniejsze od budowania repertuaru przez zespół, który mógłby być dumą Olsztyna. Instytucje kulturalne stają się przybudówką do rozliczania dotacji i realizowania wytycznych urzędników. W czasach PRL-u, przynajmniej tego późniejszego, żaden decydent partyjny nie odważyłby się ograniczać poważnego repertuaru. A dzisiaj właśnie to się dzieje, między innymi z powodu cynicznej polityki ministerstwa kultury, ale również w następstwie bezsensownych procedur i zbiurokratyzowanych mechanizmów konkursowego obsadzania stanowisk. Nie bez winy jest także polityka finansowa - bo pieniądze w kulturze są i to wcale niemałe. Problem w tym, że często są wykorzystywane w sposób zgodny wprawdzie z prawem, ale urągający interesowi społecznemu.

- W Gazecie Olsztyńskiej (wydanie z 11 lipca) czytałam o wizycie grupy Enej u prezydenta Olsztyna. Enej odebrał gratulacje za odniesiony sukces, ale też zapytał: „Co z tym festiwalem, panie prezydencie? W małym Jaworznie, dokąd właśnie jedziemy, jest trzydniowa impreza! Przyjeżdża na nią 20-30 tysięcy ludzi!”. W Olsztynie są cykle imprez muzycznych, ale nie ma festiwalu, na który ludzie zjeżdżają z kraju. Czy zatem festiwal uratuje Olsztyn i jego promocję?

- W przypadku Olsztyna tylko festiwal takiego formatu, jak festiwal opolski, mógłby coś zmienić. Na to nie możemy raczej liczyć. Są tu ważne festiwale, jednak Olsztyn jest na tyle dużym miastem, że znikają one w ogólnym zamieszaniu. W Krakowie odbywa się kilka festiwali równocześnie i nikogo nie dziwi, że miasto nimi nie żyje. Co innego, gdyby Olsztyn był miastem 25-tysięcznym, wówczas takie imprezy jak Poezja Śpiewana czy Noce Bluesowe byłyby wydarzeniami widocznymi w całym mieście. Mniejsze miasta przygotowaniami do festiwali żyją przez cały rok i nic dziwnego, że później taka impreza jest wielkim świętem dla całej społeczności. Można byłoby też się zastanowić, czy ujęcie olsztyńskich imprez w nawias lata artystycznego nie osłabiło ich pozycji. Zdjęcie znacznej części odpowiedzialności za imprezę z jej rzeczywistego organizatora i przesunięcie jej na dyrekcję OLA powoduje, że pojawia się zjawisko bilansowania - o ile imprezy się odbyły, ostateczna ocena zawsze jest pozytywna, zaś ewidentne porażki albo i wątpliwości dotyczące wielu drobiazgów funkcjonują później jako rodzaj straszaka na urzędników.

- W Olsztynie debiutuje budżet obywatelski. Są w tym „drobne” pieniądze na kulturę, które mogą być rozdysponowane inaczej niż dotychczas, czyli nie tak centralistycznie. To cenne rozwiązanie?


- Nie jestem zwolennikiem centralnego zarządzania kulturą więc wierzę, że budżet obywatelski jest krokiem w dobrym kierunku, mimo to jednak jestem pełen obaw. Pierwsza i najważniejsza wiąże się z wielokrotnie obserwowanym mechanizmem spychania odpowiedzialności za kulturę i edukację na organizacje samorządowe. A samorządy bywają różne, zdarzają się ludzie z wyobraźnią i aspiracjami, ale zdarzają się też tacy, którym jakakolwiek forma rządzenia służy wyłącznie do leczenia kompleksów i niwelowania własnych braków, także finansowych. Poza tym może tu również zachodzić mechanizm wypierania zdarzeń wartościowych przez zjawiska gorsze. Ale jakie będą skutki, to się dopiero okaże.

- Wrócę do filharmonii, co do której zgłaszał Pan uwagi o brak wydarzeń. Proszę spojrzeć, w tej filharmonii jednak ludzie są, sala pełna. Podobnie z Olsztyńskim Latem Artystycznym - ktoś tam głośno krytykuje, a amfiteatr pełny ludzi i organizator zbiera nagrody za organizację imprez. To są fakty. Czego zatem niektórzy szukają?

- Zależy, kto jest podmiotem tego pytania. Urzędnicy opierają się na wskaźnikach, które kiedyś ktoś zdefiniował, często traktując je w sposób bezrefleksyjny. Kiedyś brałem udział w działalności grupy ekspertów budujących system zmiennych i wskaźników dla działalności kulturalnej. Krótko mówiąc, było to dość frustrujące doświadczenie. Obecnie przyjmuje się arbitralnie, że kultura jest towarem w wolnorynkowej grze. Uważam, że jest to elementarny błąd. Kultura jest zjawiskiem nadrzędnym i ciągłym, a mit wolnego rynku zaledwie jednym z wytworów kultury. Efektem tego błędu jest uznanie za obowiązujące najbardziej prymitywnych wskaźników wartości. Sprowadzanie kultury do kategorii przedmiotowych prowadzi do dewaluacji ocen. Podobnie jak nazywanie restauracjami kiosków sprzedających bułkę z kotletem albo frytki w papierowej torebce. Niektórzy to jedzą, co nie zmienia faktu, że do kultury kulinarnej ma się to tak, jak reklamy środków przeciwbólowych do medycyny. Nie wolno również mylić kultury z koncertem życzeń. Czy szkoła, w której uczeń decyduje, co będzie robił i co będzie umiał, może być skuteczna? A przecież kultura to uniwersalna szkoła, obejmująca całe społeczeństwo i wszystkie przejawy życia. W efekcie model liberalny oparty na przekonaniu o bezwzględnej skuteczności mechanizmów wolnorynkowych prowadzi do rozwarstwienia społeczeństwa, gdzie tygodniowe zarobki wąskiego grona wybrańców przekraczają roczny dochód przytłaczającej większości. W takim systemie kultura zamiast wspólnie z edukacją budować przestrzeń społecznego porozumienia, dostarcza wyłącznie rozrywki, stając się współczesnym odpowiednikiem igrzysk, elementem zniewolenia. A wracając do filharmonii, takie instytucje, podobnie jak teatr, BWA, czy muzeum muszą być fundamentem kultury wysokiej. Bez programów ambitnych, prezentujących całe spektrum kultury w proporcjach zgodnych z ich rzeczywistą a nie statystyczną wartością, nie może być mowy o spełnieniu jej misji. Z powodu niskich wskaźników czytelnictwa zlikwidowano w latach 90-tych 20 tysięcy wiejskich bibliotek. Dzisiaj wielu gimnazjalistów ma kłopoty z czytaniem. Jeżeli nie umiemy powiązać tych faktów, to może na nic innego nie zasługujemy.

- W dyskusjach wokół diagnozy, o której wspominam na początku rozmowy, pojawiają się pytania: Komercja czy aktywność obywatelska? Czy istnieje i czy jest potrzebna polityka publiczna? Czy Polacy są kulturofobiczni? Kultura dziś to dźwignia rozwoju czy integracja społeczna, co jest znakiem czasu - Internet i festiwalowość? Proszę powiedzieć, czy takie pytania zgłaszają pewien problem?

- Niewątpliwie są to kwestie istotne i na pewno nie da się ich rozstrzygnąć w kilku zdaniach. Może rzeczywiście znakiem czasu jest to, że zaczynamy rozmawiać o potrzebie rozmowy. Cała kultura może być rozumiana jako przestrzeń społecznego dyskursu i z pewnością taką rolę pełni. Rozmowa to jednak nie tylko wymiana zdań, ale zdolność rozumienia różnych punktów widzenia, umiejętność uzasadniania stanowisk i dążenie do ustalenia konkluzji. Zdecydowanie nie jesteśmy „kulturofobiczni”, natomiast nie umiemy współdziałać. A są dziedziny zespołowe, w których nawet grupa gwiazd nie może wiele osiągnąć - może to jest przyczyna kryzysu polskiego filmu, polskich sportów zespołowych, polskich orkiestr symfonicznych. Festiwalowość jest modą i przeminie tak, jak przeminęła fasadowość kultury XX wieku. Internet natomiast jest medium, technologią dostarczającą narzędzi, i na pewno już dziś jest przyczyną poważnych zmian w mentalności i w społeczeństwie - będzie ono miało wpływ na wszystkie sfery życia społecznego, również polityki. A polityka? Polityka powinna być publiczna, transparentna, odpowiedzialna, zakładająca najwyższe standardy. Zawsze tak było. Rozwój kultury daje nadzieję, że w przyszłości stosowanie innych zasad nie będzie możliwe.

- Dziękuję za rozmowę, z której na podstawie Pańskich słów płynie dla mnie wniosek taki: w kraju, gdzie tygodniowe zarobki wąskiego grona wybrańców przekraczają roczny dochód przytłaczającej większości społeczeństwa, kultura zamiast budować przestrzeń społecznego porozumienia i uzupełniać system edukacji, dostarcza wyłącznie rozrywki, stając się współczesnym odpowiednikiem igrzysk. Od siebie dodam: zostaje mi nisza.

Pytała: Elżbieta Mierzyńska

Pogodynka
Telemagazyn
R E K L A M A
banner
Podobne artykuły
Najnowsze artykuły
Polecane wideo
Najczęściej czytane
Najnowsze galerie
R E K L A M A
Banner F
Copyright by Agencja Reklamowo Informacyjna Olsztyn 24. Wszelkie prawa zastrzeżone.