Ze spektaklu „Nasz Mireczek” (fot. Bartek Warzecha ©)
Konsekwencji nadużywania napojów alkoholowych jest bez liku, ale najbardziej przerażający jest wpływ uzależnienia na życie osób mieszkających wspólnie z uzależnionymi. Statystyki są bezosobowe, alarmują, lecz nie poruszają, wzbudzają niepokój, ale nie przekładają się na poprawę sytuacji rodzin zatrzaśniętych w szklanej pułapce. Książka Aleksandry Zbroi „Mireczek. Patoopowieść o moim ojcu” opowiadając o jednostkowym przypadku, przypomniała uniwersalny problem.
To samo zrobił Krzysztof Popiołek, adaptując ten reportaż na scenę teatru Jaracza w Olsztynie. To wstrząsający spektakl, pełen doskonałych pomysłów scenicznych. Ojciec-alkoholik jest też terapeutą. To jemu uwolniona i przerażona śmiercią ojca córka powinna wyznać to wszystko, co chciała, a z różnych powodów nie mogła powiedzieć nieobecnemu fizycznie, czy zamroczonemu alkoholem tacie. Bo prawdziwy ojciec ma być też terapeutą dla swoich dzieci. Ma ich przestrzegać i chronić przed wszelkim złem tego świata, a nie być sprawcą tego zła.
Grzegorz Gromek i Agata Zielińska zaprezentowali nam swoje wszechstronne możliwości aktorskie. Obnażyli się przed nami i fizycznie i psychicznie. Grali twarzą i ciałem, mimiką i głosem, sercem i duszą. Poruszali, wzruszali, byli wiarygodni. Ojciec, tłumaczący potrzebę picia, nieczuły na wołania córki, tarzający się w pijackim upodleniu, to znów przepraszający i córka, niepogodzona ze swoją samotnością i wściekła na cały świat, zagubiona i szukająca wspólnych dobrych wspomnień. Oboje odpychający się z obrzydzeniem, by za chwilę złączyć się w obłąkańczym tańcu, który da choć namiastkę bliskości.
Ta dwójka aktorów wypełniała sobą niezwykłą scenografię autorstwa Anny Wołoszczuk, pogłębiającą atmosferę chaosu, destrukcji, tragedii. Na wyróżnienie zasługują też kostiumy przygotowane przez Piotra Popiołka, które odegrały swoją rolę w wielokrotnych zmianach strojów, jako elementy scenografii i zwykłe szmaty. Dopełnieniem przedstawienia była wybrana przez reżysera piękna muzyka, z pozoru niedopasowana, działająca na zasadzie kontrastu, uwidaczniającego chorobę.
I jeszcze wisienka na torcie. Sztuka była tłumaczona na język migowy. Miło było zerkać na dwie przyciągające wzrok panie, które przekładając słowo na gest wpisały się w spektakl widowiskową pantomimą.
Jednostkowe tragedie kończą się z reguły śmiercią. Powinna ona stanowić wyzwolenie. Ale znika tylko trumna, bo trauma pozostaje. Uporanie się z tym powszechnym problemem to walka z wiatrakami. Okazji do wypicia jest bowiem nieskończoność. Można też bez okazji, bez toastu, bez kieliszka, bez zakąski, bez umiaru. To wszak polska tradycja, ułańska, rycerska, pańska, chłopska. Na pohybel zaborcom, okupantom, komunistom i kapitalistom. Za zdrowie babci Zosi, wuja Stefana i nowonarodzonej Andżeliki. Opić trzeba zwycięstwo, porażkę, wojnę, pokój, awans, zwolnienie, dobre i marne życie oraz wszystkie sakramenty. Tak się rodzi alkoholizm. Od miłych chwil, od dodawania sobie animuszu, od ukojenia smutków, zaimponowania towarzyskim obyciem. Problem się pojawia wbrew deklaracjom i zapewnieniom, że nas nie dotyczy. A zaczyna dotykać i nas, i naszych najbliższych, może w jeszcze większym stopniu. Życie się sypie, nie tylko Mireczka. On może uciec w swoje pijackie sny o potędze. Oni często nie mają dokąd, bo on jest jedynym żywicielem rodziny, choć przepija niemal całe zarobki. On pije, bo nie czuje się kochany, oni cierpią, bo wciąż go kochają i potrzebują.
Jerzy Szczudlik